poniedziałek, 5 stycznia 2015

Na planszy jak w filmie, czyli bitwa o Gondor

Klimat to istotna cecha gier - także planszowych. Zdecydowanie trudniej jest go wygenerować w świecie plastikowych figurek, papierowych kart i wielościennych kostek niż na ekranie komputera. Są jednak tytuły tak pięknie wykonane i zmyślnie zaprojektowane, że klimatu mogłyby im pozazdrościć najlepsze pozycje ze świata gier wideo.

Gry z uniwersum War of the Ring znane są z dwóch rzeczy - wysokiej ceny i perfekcyjnego odtwarzania atmosfery dzieł Tolkiena. Zawsze byłem pod wrażeniem tego, jak zgrabnie mechanika oddaje klimat rodem z kart książek mistrza fantasy. Zarówno Wojna o Pierścień, jak i dodatek do pierwszej edycji tej gry - Bitwy Trzeciej Ery - są wręcz stworzone do odtwarzania wydarzeń znanych z powieści czy filmów. Zupełnym przypadkiem taka sytuacja zdarzyła się nam podczas partii w Bitwę o Gondor - część wspomnianego wyżej dodatku.

Dla nieobeznanych - Bitwa o Gondor przedstawia wydarzenia związane z oblężeniem Minas Tirith. Gracz Cienia, dowodzący armiami Saurona i jego sojuszników, ma za zadanie zdobyć stolicę Gondoru; grający Wolnymi Ludami musi utrzymać miasto tak długo, aż znacznik na torze przeznaczenia - swego rodzaju zegarze odmierzającym upływ gry - nie dotrze do pola oznaczającego koniec gry. Alternatywną metodą zwycięstwa jest pokonanie Witch Kinga - szefa Nazguli.

Na początku partii grający Wolnymi Ludami dysponuje garstką wojsk, w tym niewielkim garnizonem w Osgiliath, i musi liczyć na szybkie postępy na torze przeznaczenia (zależnie od akcji wykonanych przez gracza Cienia, prowadzący Ludzi ciągnie kafelki wskazujące o ile pól należy przesunąć znacznik; wraz z postępami na torze odblokowywani są kolejni bohaterowie, których można wprowadzić do gry po spełnieniu odpowiednich warunków). Do tego dochodzą karty wydarzeń - część z nich dedykowana jest odpowiedniej stronie konfliktu i opisuje konkretne motywy z powieści Tolkiena.

W omawianej partii zapowiadało się na długi impas; Klaudia - etatowy gracz Cienia - nie była w stanie sforsować przeprawy przez Anduinę - jest ona możliwa tylko w dwóch miejscach, a oba były obstawione przez moje wojska. Znienacka jednak w grze pojawiły się wraz ze stosownym wydarzeniem statki korsarzy z Umbaru, umożliwiające armiom swobodne lądowanie w jednym z regionów przylegających do rzeki. Dwie armie Cienia zaczęły w szybkim tempie posuwać się do prawie zupełnie ogołoconego z jednostek Minas Tirith - wcześniej nastawiłem się na obronę Osgiliath i tam wysłałem większość wojsk. Wycofanie ich nie wchodziło w grę - w przeciągu jednej tury straciłbym to miasto, a oddziały Saurona mogłyby swobodnie wkraczać do Pelennoru. Naprędce ściągnąłem pojedyncze jednostki pętające się w okolicach Minas Tirith na pole obok miasta i szykowałem się do obrony Częstochowy szczupłymi siłami. Cień potrzebował jeszcze tury na zbudowanie trebuszy, którymi szybko by mnie zniszczył.

I wtedy nastąpiła konstelacja zbiegów okoliczności, dzięki którym ludzkość obroniła się w iście filmowym stylu.
 


Po pierwsze: na początku tury przesunąłem znacznik na torze przeznaczenia na pozycję umożliwiającą wprowadzenie do gry Theodena z Eomerem - Rohan przybywał na odsiecz! Na kościach akcji wypadła mi jedna Wola Zachodu (służąca za dowolny inny wynik oraz umożliwiająca wprowadzenie postaci do gry). Rzecz wyglądała kiepsko: Theoden pojawiał się zawsze na skraju mapy i nie wiadomo było, czy zdąży dotrzeć do oblężonej stolicy... Postawiłem jednak wszystko na jedną kartę i w pierwszym ruchu wprowadziłem bohaterów mistrzów koni do gry - wraz z towarzyszącymi im trzema jeźdźcami i dowódcą. Następnie za pomocą szybkiego ruchu pokonałem dwa regiony... I zdałem sobie sprawę, że za pomocą widocznej na zdjęciu karty Move to strike mogę wykonać akcję rodem z Powrotu króla - kluczowe natarcie Rohanu. Theoden pojawił się znienacka pod Minas Tirith i rozpoczęła się kluczowa bitwa na zasadach walki kombinowanej (trzy moje armie sąsiadujące z wojskiem Saurona mogły je atakować w ramach tego samego starcia, jedna po drugiej). Choć w pierwszej turze walki Cieniowi udało się zminimalizować straty za pomocą karty bitwy, to w drugiej turze rzecz rozstrzygnęła się błyskawicznie - udanym rzutem kośćmi udało mi się zabić wszystkie jednostki w armii wroga, dowodzonej przez Witch Kinga, a tym samym - ginął sam Nazgul. Zwycięstwo!

Zdaję sobie sprawę, że być może ten opis nie brzmi szczególnie fascynująco, ale wierzcie mi - doświadczenie tego osobiście, nad planszą, to niesamowite przeżycie. Z niecierpliwością czekam na rewanż, a wam - jeśli tylko cenicie klimat w grach i macie zdeterminowanego partnera do gry - bardzo mocno polecam gry z logo War of the Ring. Aż smutek człowieka ogarnia, gdy chwilę potem zaczyna układać kafelki ze świniami w dolinie Loary...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz